Szczeliny koloru

Szczeliny koloru

Trzeba napisać wprost: ręka aż się rwie do tych obrazów. Chciałoby się ich dotknąć, przeciągnąć dłonią po gładkim lśniącym pasie farby, jak po lakierze luksusowego samochodu albo drzwiach dizajnerskiej lodówki, przypadkiem zawadzić o chropawą powierzchnię i poczuć więcej, głębiej, pogrzebać w zbrużdżeniach koloru jak w stwardniałej plastelinie.

Ale samo patrzenie na obrazy Sebastiana Skoczylasa też dostarcza wielu wrażeń sensorycznych, tak zróżnicowana jest ich faktura, tak atrakcyjna i błyszcząca ich gładkość, tak soczyste barwy. Te obrazy są smakowite. Sam artysta twierdzi, że zależy mu na apetyczności malarstwa. Piszemy o chęci dotykania obrazów, on niefrasobliwie twierdzi, że ich gładkie faktury chciałoby się polizać. Fakt, są jak kolorowe landrynki w różnych stadiach konsumpcji.

To tak na początek, bo przecież jest w tych obrazach cała opowieść o abstrakcji, o oderwaniu od rzeczywistości. Oderwanie jest tu kluczowe, chociaż tak bardzo chcemy widzieć w abstrakcji coś – przedmiot, historię, wspomnienie, wrażenie, nieważne co, byle było. A tu – konstrukcja obrazu, struktura, kolor, światło, faktura. Wszystko i niewiele, jeśli chodzi o opowieść. Trudno o tym mówić, jakby słowa były wobec abstrakcji bezradne, bo ile można mówić o walorze?

Język abstrakcji może być nawet właściwszy w przypadku rzeczywistości, która jest trudna do opowiedzenia słowami czy realistycznymi obrazami – mówi Skoczylas. – Ja sam staram się nie sugerować niczego, nie naprowadzać. Myślę, że jest za to w obrazie przestrzeń dla odbiorcy, dla jego osobistych odczuć, własnej interpretacji.

Bo przecież nie ma nic bardziej wyzwalającego, i dla artysty, i dla widza, jak właśnie abstrakcja, która, ależ tak, ma zaczepienie w rzeczywistości. Malarstwo Sebastiana Skoczylasa też powstawało w procesie zapisu rzeczywistości, a potem jej syntetyzowania, podporządkowywania ramom kompozycji.

Żeby zacząć malować abstrakcyjnie, trzeba się uwolnić od wszystkiego co zewnętrzne, widzialne itp. – wyjaśnia artysta. – Ale wyzwalanie się to chyba jest też pewien proces. Prawdopodobnie są w moich pracach jakieś ślady pejzażu. On, jeżeli jeszcze jakoś funkcjonuje, to chyba w kompozycji, horyzontalnych podziałach, proporcjach. Jest też coś w rodzaju „grawitacji”. Zarówno dla mnie, jak i dla odbiorców nie ma wątpliwości, gdzie jest dół, a gdzie góra obrazu, gdzie jest „niebo”, a gdzie „ziemia”. To kwestia proporcji, ciężkości lub lekkości poszczególnych płaszczyzn. W takim sensie moje prace mogą być na swój sposób „pejzażowe”.

Interesuje mnie pewna granica pomiędzy obrazem jako przedstawieniem a obrazem jako obiektem samym w sobie, między odwzorowaniem rzeczywistości (zewnętrznej lub wewnętrzne) a kreacją nowej. Abstrakcja jest już właściwie przejściem na tę drugą stronę, a sensualizm to dla mnie krok dalej w tym kierunku.

Skoczylas maluje abstrakcyjne obrazy od połowy studiów, od 2002 roku. Student, potem absolwent wrocławskiej ASP, nawiązywał do impresjonistów, postimpresjonistów, a przede wszystkim do twórczości legendy tej uczelni, do profesora Józefa Hałasa.

Hałas mówił: Chciałbym być w równowadze między sztuką a odbiciem z życia, z natury. Także w równowadze między intuicją i świadomością. Mówił też: Całe moje malowanie jest powrotem do okolic dzieciństwa, do tamtych zafascynowań. I to drugie stwierdzenie, teraz, po latach, nabiera znaczenia w twórczości Sebastiana Skoczylasa. Nie chodzi nawet o motywy, ale o emocje i właśnie „zafascynowania”:

Zależy mi na intensywności doznań. Moje obrazy są na swój sposób intensywne, nasycone, naładowane energią. Nasycony kolor uzupełniam fakturą. Staram się budować pewnego rodzaju napięcia w obrazie. Jeśli chodzi o kolor, to objawia się to w zestawianiu obok siebie odpowiednich kontrastujących plam barwnych. Podobnie z fakturą obrazu: płaszczyzny gładkie umieszczam obok chropowatych, błyszczące obok matowych. Wszystko się wzajemnie intensyfikuje.

Jest w tym chyba trochę podświadomej tęsknoty za doznawaniem czegoś bardzo intensywnie, tak jak doświadczało się wszystkiego, będąc dzieckiem. Czuję, jak z czasem zatraca się taką zdolność. Tworzenie jest dla mnie taką wewnętrzną stymulacją.

Wydaje mi się, że chęć przeciągnięcia dłonią po powierzchni jest właściwą reakcją. Podobnie jak będąc dzieckiem, miało się ochotę pogłaskać to, co miłe w dotyku, polizać to, co wydawało się apetyczne…

Wojciech Tuleya, Małgorzata Czyńska