Abstrakcja

Abstrakcja

Między różnymi czasoprzestrzeniami…
ABSTRAKCJA – NAJBARDZIE SAMODZIELNA ZE SZTUK

Przedstawienia abstrakcyjne są stare jak wszelka sztuka, można je spotkać już w prehistorycznych jaskiniach. Jednak do XIX w. malarstwo abstrakcyjne nie przejawiło się w postaci samodzielnych obrazów, a zwykle ograniczało wyłącznie do specyficznych dekoracji typu ornamentalnego czy do pozafiguralnego zdobnictwa. Dopiero w minionym stuleciu na abstrakcję zwrócono szczególną uwagę: w matematyce, w logice, w fizyce teoretycznej, w semiotyce, lecz jednak to właśnie sztuka zadecydowała o tym, że wiek XX można nazwać wiekiem abstrakcji.

Od samego niemal początku tego stulecia w malarstwie abstrakcja znalazła się wśród wiodących eksperymentów; pobudzały ją wszelkie postępowe ruchy, a pomiędzy falami pierwszej i drugiej awangardy bynajmniej nie zanikała, lecz całymi dziesiątkami lat rozwijała się niezależnie od mód, ogarnęła całą Europę, przeniosła się do Ameryki i błysnęła we wszystkich poszukujących nowości zakątkach globu. Teoretycznie nie było niczego prostszego; już od ostatnich dziesięcioleci XIX wieku malarze dążący do pełnej wolności sztuki chętnie odwoływali się do muzyki, pragnęli przemawiać kolorem jak kompozytorzy dźwiękami, nie chcieli dłużej odwzorowywać świata, tylko wyrażać bezpośrednio swoje wnętrze. Odchodzenie od mimetyzmu, od perspektywy, od sztywnych zasad przebiegało etapami, przedstawienia rzeczywistości przeobrażały się od bliższych do dalszych, coraz bardziej zamazując kontury przedmiotu, przez pewien czas krążyły wokół wąskiej granicy realizmu, a w XX wieku już wszelkie nowatorskie prądy zmierzały do tego, by tą czy inną drogą od rzeczywistego widoku świata uciec.

Abstrakcja jednak, kiedy się już pojawiła, okazała się sztuką szczególnie trudną; tam, gdzie nie obowiązują zdecydowane reguły, gdzie nie zakreśla się sztuce żadnych granic, nie wiadomo w ogóle od czego zacząć. A tymczasem trzeba było walczyć nie tylko o nowość widzenia i przedstawiania, lecz przede wszystkim o nowy obrazu sens. Toteż abstrakcja wymagała szczególnych talentów, specyficznego myślenia, fantazji innej niż mimetyzm, otwartego umysłu i serca, a głównie zapewne odwagi.

Wydaje się, że w malarskiej abstrakcji przejawiły się wszystkie możliwe postawy i powstały wszelkie wyobrażalne jej odmiany; abstrakcja intelektualna i emocjonalna, geometryczna i organiczna, abstrakcja kolorowych pól i informel. Co charakterystyczne i rzadkie, intelektualizm nie wyklucza tu emocji i zmysłowości, a formalizm przeżycia. Lecz po okresie rozkwitu abstrakcji i euforii wokół niej okazało się (pozornie zresztą), że wszystkie drogi zostały już wyczerpane. Bo cóż tu wymyślić jeszcze? W którą stronę prowadzą niewykryte tropy? Może trzeba czekać na specyficznego geniusza, który odkryje dotąd nie dostrzeżone kierunki? Osobiście wierzę w abstrakcję i jestem przekonany, że nie tylko nie wypowiedziała ona jeszcze ostatniego słowa, ale że w ogóle raczej bliższa jest swego początku niż końca. Do abstrakcji należy przyszłość sztuki. Po zmęczeniu, jakie słusznie przyniosło malowanie w kółko tych samych owoców i dzbanków, pejzaży i wedut, zwierząt i ludzi, po mieliznach, w które zapędziły sztukę liczne mało płodne eksperymenty, abstrakcja wciąż okazuje się sztuką czystą, bezpośrednią, szczerą, swobodną i odkrywczą. I obecnie zapewne – w swym najlepszym wydaniu – wciąż najambitniejszą. Tak, ale jak ją malować czysto, bezpośrednio, szczerze, swobodnie i odkrywczo? A do tego bezpretensjonalnie, indywidualnie, stylowo, przekonująco? Ba, to inna sprawa.

Abstrakcja sama się niejako zapędziła w kozi róg. Chciała pokazać wnętrze artysty, a malowała trójkąty i kwadraty. Pragnęła ukazać duszę twórcy, a rozrzucała na płótnie wyłącznie różne plamy. Zamierzała malować wewnętrze uczucia i rozterki, a wylewała tony farb na powierzchnię. Gdzież te obietnice, gdzie te wewnętrzne głębie? – miała prawo zapytać publiczność. Jak wytłumaczyć widzowi, że w abstrakcji autor rozwiązuje problemy, które są dla niego najistotniejsze? Problemy warsztatu, techniki, kompozycji, formy, zestawów barwnych, kształtu i bezkształtu, uproszczenia i syntezy, czystej ekspresji i energii? Jak przekonać oglądających, że to są właśnie najważniejsze kłopoty artysty? Jak to wytłumaczyć, skoro to dziedzina, tematyka, emocja całkowicie obca i niezrozumiała tym, którzy sami ich nie przeżywają, sami nie malują?

Ostatecznie w końcu XX wieku malarstwo, a może wszelka sztuka pojęła, że bez rozbudowanej interpretacji, poprowadzonej w kierunku hermeneutyki, w stronę filozofii, antropologii czy choćby literatury, dotrzeć do odbiorcy coraz trudniej. Mało kogo obchodzi już dzisiaj odwzorowanie, mimetyzm, podobieństwo, poprawność perspektywy, a nawet estetyzacja. Widza interesuje mentalność autora, jego światopogląd, jego osobowość, stosunek do zjawisk pozaartystycznych. Także i abstrakcja doszła do punktu, w którym trzeba się zbratać z pozamalarskim znaczeniem, z semantycznym sensem, z interpretacją świata, z jakąś bodaj zasugerowaną treścią, by oglądający obraz cokolwiek z niego zrozumiał. Lecz jeśli abstrakcja po te środki sięgnie, przestanie być abstrakcją. Tu jest główny szkopuł tej wspaniałej idei.

W ostatnich dziesięcioleciach, w ramach poszukiwania nowego sensu sztuki, zapanowała moda na tłumaczenie nowoczesnych dzieł wyszukanym językiem, najczęściej meandrami pseudofilozofii. Trudno to polubić, wielu artystów chce nam wmówić, że paroma kreskami i chlapnięciem farby próbuje rozwiązać istotę wszechrzeczy. Jednakże w takich ocenach nie wolno generalizować, to zbyt poważne sprawy. Każdy, kto chce się zająć sztuką nowoczesną, musi sam się nauczyć odróżniać prawdę od pozoru; tutaj z pomocą przychodzi nam głównie intuicja. Jeżeli spodoba się nam obraz, powinniśmy sami poszukiwać jago interpretacji. Jeżeli się nie udaje, trzeba zawierzyć tłumaczeniu artysty i sprawdzić, czy wówczas dzieło do nas przemawia. I jeśli przemawia – uwierzyć. Wtedy okaże się, że nieraz w tych objaśnieniach artysta rzeczywiście otwiera przed nami swoją duszę. To zaś jest bezcenne. Jeżeli w abstrakcyjnym obrazie coś nas przyciąga, jeżeli jego autorskie objaśnienie do nas przemawia, jesteśmy na tropie pełnego zrozumienia dzieła sztuki.

W malarstwie abstrakcyjnym to tłumaczenie sensu dzieła musi być szczególnie subtelne. Tak, by nie zniszczyć abstrakcji, by jej nie przegadać, by pozostać w sferach najbardziej ogólnych, nie zaplątać się w konkretne detale, uchwycić problem, a nie jego przykład. Dobry obraz abstrakcyjny to taki, który podoba się nam bez żadnych podpowiedzi, ale też takiemu żadne podpowiedzi nie zaszkodzą. Jednym słowem musimy nauczyć się oddzielać widok od interpretacji. Z drugiej strony obraz i interpretacja tworzą pewną całość. I tu wybór należy do nas; możemy uznać, że ta całość daje się rozdzielić albo też, że się nie daje. Jeżeli nie – mamy do czynienia z abstrakcją niepełną, czyli taką, która domaga się wyjaśnień, która bez nich pozostaje dla nas pusta. Nazywamy ją abstrakcją niepełną lub, jeszcze lepiej, abstrakcją pograniczną.

Dzisiaj, w epoce systematycznego objaśniania dzieł, abstrakcja pograniczna wydaje się najczęstsza. Do takiej można by zakwalifikować wszystkie niemal obrazy zgromadzone na naszej obecnej ekspozycji. Każdy z pokazywanych na wystawie artystów rozgrywa problemy abstrakcji na własny sposób, jest jednak coś, co wszystkich ich łączy: idea pozaartystyczna – jak pokazać świat w oderwanym od świata, najtrudniejszym medium. Od malarstwa każdy otrzymuje tylko bezosobowe płótno, pędzle i farby, wszystko poza tym musi dać z siebie, wszystko musi być osobiste, artysta musi odszukać to wewnątrz sobie. Nie ma odwzorowywania świata, trzeba stworzyć samodzielnie jego konstrukcję i wytłumaczenie.

Krzysztof Lipka

Kolor i światło są dla mnie najważniejsze. Istotą mojego malarstwa jest oddziaływanie na siebie poszczególnych barw, ich odcieni i półtonów. Najbardziej interesuje mnie to, co powstaje na granicy, na styku płaszczyzn ciepłych i chłodnych, jasnych i nasyconych, gładkich i chropowatych. To na tych pulsujących krawędziach wyzwala się energia, która następnie wypełnia cały obraz. Podobnie z fakturą, ważne to co powstaje na granicy płaszczyzn gładszych z tymi bardziej chropowatymi. Eksperymentuję z kolorem, a kompozycja pełni raczej funkcję dopełniającą, uspokaja nieco te barwne płaszczyzny. Staram się nie pozbawiać obrazu drobnych sprzeczności i kontrastów, ale jako całości nadaję mu umiarkowany, harmonijny charakter.

Kompozycja powstaje świadomie, ale kolor jest intuicyjny i bardzo się zmienia w trakcie malowania. Kolejne warstwy grubo nakładanej farby tworzą rodzaj ramy dla kompozycji. Poprzednie warstwy koloru prześwitują spod następnych, dając efekt migotania, rozedrgania barwy, świetlistości. Przejścia barwne, zestawienia pól wypełnionych pojedynczą barwą wzmagają intensywność chromatyki, jednocześnie przełamując statyczną geometrię obrazu.

Moje malarstwo wyewoluowało z pejzażu i nadal jest echem obserwacji natury. Obrazy zazwyczaj mają strefowy układ. Tak jak w przyrodzie spotykają się ze sobą różne obszary, powietrze z wodą, czy ziemią. Malując myślę pejzażem, ale nie odnajduję potem w obrazach konkretnych miejsc, zaistniałych sytuacji, to nie jest dosłowne przełożenie. Chodzi raczej o wrażenie – moje odczucie krajobrazu i chwili. Mam pewne zapędy impresjonistyczne, chociaż w moich obrazach na pierwszy rzut oka tego pewnie nie widać, bo to jednak abstrakcja. Najbardziej fascynuje mnie tu energia bijąca z kolorów.

Obraz jest wynikiem doświadczeń nie tylko wizualnych, a nawet nie tylko i wyłącznie zmysłowych. Próbuję dotykać metafizycznego wymiaru barwy i światła. Interesuje mnie niematerialny, nieprzedmiotowy charakter występowania zjawiska koloru. Język abstrakcji wydaje mi się tu najodpowiedniejszy.

Sebastian Skoczylas